Do Irlandii pojechaliśmy w odwiedziny do Ani, siostry Michała. Jako zagorzała fanka The Cranberries byłam bardzo podekscytowana wyjazdem na Zieloną Wyspę. W pierwszych dniach pobytu szwendaliśmy się z Misiem po centrum Dublina chłonąc atmosferę miasta.
Główną i najbardziej reprezentacyjną ulicą Dublina jest O'Connell Street, nazwaną tak na cześć irlandzkiego polityka i patrioty Daniela O'Connella, którego pomnik stoi u wlotu tejże ulicy. Punktem charakterystycznym w centrum jest Spire of Dublin (Dublińska Iglica) – miejsce, w którym umawialiśmy się z dublińskimi znajomymi :D. Spacerując po mieście odwiedziliśmy min. Dubliński Zamek, Temple Bar, czy Trinity College. Zajrzeliśmy też do kilku pubów, gdzie przy irlandzkiej muzyce na żywo smakowaliśmy pysznego Guinness’a.
Z tego co pamiętam, długo nie mogłam się przyzwyczaić do lewostronnego ruchu, co nie raz mogło się skończyć dla mnie tragicznie ;). Ciężko mi było też odnaleźć się w labiryncie ulic z identycznymi piętrowymi domkami :D.
W długie, czerwcowe, irlandzkie wieczory, kiedy nasi gospodarze wracali już z pracy chodziliśmy na plac zabaw rozładować nadmiar energii. O 23:30 było jeszcze jasno :D.