Rano poszliśmy z Misiaczkiem do centrum, a stamtąd brzegiem Liffey przespacerowaliśmy się do dublińskiego portu. Po drodze obejrzeliśmy Pomnik Ofiar Wielkiego Głodu. Upamiętnia on ofiary trwającej w latach 40-tych XIX wieku zarazy ziemniaczanej, która przyczyniła się do głodowej śmierci półtora miliona Irlandczyków.
Tego dnia irlandzka pogoda dała nam naprawdę w kość. Ulewa za ulewą przeplatana, dającymi nadzieję na poprawę tej paskudnej aury, rozbłyskami słońca. Przemoknięta do suchej nitki, z rozmazanym makijażem (;P), wpadłam w strasznego Eire-doła ;). Byliśmy po południu umówieni z Madzią i Bartkiem (znajomymi ze studiów), z którymi mieliśmy pójść na koncert naszego irlandzkiego współlokatora Jona Leahy. Początkowo planowaliśmy nie wracać do domu, ale w takiej sytuacji nie było innego wyjścia. Humor szybko mi wrócił. ,,Nie ma się co przejmować rzeczami, na które nie ma się wpływu” – to żelazna zasada Michała :D. Powtarzam ją jak mantrę ;D.
Koncert był świetny :D